środa, 4 stycznia 2012

Pan C. podobno wczoraj wrócił do Polski, ale nawet się nie odezwał. Fajnie, że myślał i pamiętał o mnie w Sylwestra, ale odpisałam na jego smsa dopiero o 8 rano, bo byłam zbyt zajęta z jakimś gościem w łazience. Ciekawe, co C. sobie pomyślał... Nevermind.
Wczoraj zdałam sobie sprawę z tego, że intensywne ćwiczenia dają mi dużo radości. I że trzeba czasem odejść od komputera i zająć się po prostu życiem.
Niezależnie od tego, czy z Panem C. coś wyjdzie, czy nie, chcę być chuda i ładna. Wczoraj zrobiłam kolejne zakupy i mam śliczne ubrania. Dziwne, że mieszczę się w rozmiar 34, ale prawdopodobnie sklepy go zawyżają, bo nieraz muszę sięgać po 36 (choć zazwyczaj wynika to z tego, że mniejszy nie jest dostępny). Fajnie jest być trzydziestką czwórką, ale to jeszcze nie jest efekt, który chciałam osiagnąć.

Rozmawiałam dziś z moją mamą, która dużo trenuje i jest pod opieką dietetyka, ale cały czas masakrycznie dużo je... Jej udało się schudnąć kilka kilo, cały czas jedząc. Miała dietę 1400 kcal.
Wydaje mi się to trochę masakryczne, dużo jeść, tyle kalorii. Ja nie liczę ich obsesyjnie, bo nie mam do tego głowy, ale przy moich małych porcjach raczej mieszczę się w zakresie 1000-1200, zależy od dnia.
Wczoraj na przykład miałam dzień słabości i na mieście skusiłam się na zapiekankę z szynką. Ale oprócz niej zjadłam tylko Danio i dwie ciemne kanapki z chudym białym serem, więc nawet przez chwilę nie czułam się winna.

Moja mama pożera jakieś ogromne ilości... Na prawdę nie umiem być już "najedzona", bo wtedy czuję się raczej nażarta. A tego nie chcę. Ssanie w żołądku jest przyjemne  i oznacza, że jestem silniejsza niż inni.

Chociaż wcale nie jestem, bo przed wyjściem z domu zjadłam kostkę czekolady.
Ogólnie - masakra.

Chcę iść do tego dietetyka co mama, ale boję się, że dowali mi za dużo jedzenia.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Jem jak normalny, zdrowo odżywiający się człowiek, ale wcale nie jest to dla mnie takie fajnie. Uczucie głodu jest tak uzależniające, że bez niego czuję się zwyczajnie źle.

Mam świadomość, że i tak nie jem za dużo i są to same w 100% zdrowe produkty, ale nadal przeraża mnie jedzenie. Jest smaczne, daje uczucie przyjemności na 3 minuty, ale potem są wyrzuty sumienia przez wiele godzin.
Skomplikowana sprawa... Trudno mi się myśli.
Jejku, to jakaś paranoja. Wszyscy w pracy wzięli się za zamawianie jedzenia. Nawet Domka-poziomka. Wprawdzie zamówiła małą porcję pierogów, ale za to smażonych. Moim zdaniem i tak bardzo przytyła przez święta - prawdopodobnie nieźle sobie pozwalała.

Ja zachowam godność i nic nie zamówię - ogólnie miałam nie jeść przy innych, ale zupełnie o tym zapomniałam.
Jejku, ale Poziomka jest głupia... Nie ogarniam. Przyrost tkanki tłuszczowej idzie chyba w parze z zanikiem szarych komórek.

Mój brzuch za chwilę zwariuje, odstawiłam na chwilę tabletki i mam teraz okropny okres.
Mam brudne nawet spodnie, ale nie przejmuję się, bo cieszy mnie fakt, że nie jestem w ciąży. Wtedy byłabym naprawdę gruba.
W Sylwestra było jedno wielkie żarcie i picie. Ale jest nowy rok, więc mam nowe postanowienia. I nowe motywacje... Będzie dobrze, wiem to.
Pan C. mnie lubi, choć myśli, że ja jego nie.
I wraca jutro ze Szwecji, czyli możliwe, że uda nam się spotkać w tym tygodniu.

Postanowiłam, że zacznę znów robić zdjęcia i jutro idę załatwiać sprawy z ratami na nowy aparat. Kocham moją lustrzankę, ale jest już stara i poza tym uszkodzona. Czas na nowy sprzęt.

Będę chudziutką Panią Fotograf u boku Pana C.
Fajna wizja.