środa, 28 grudnia 2011

At work...

Mam wrażenie, że mój apetyt powoli się stabilizuje.
Dziś z wielkim trudem zjadłam kubek musli z mlekiem. Nie smakowało już tak jak kiedyś. Było po prostu zwyczajne. Do pracy znów zrobiłam sobie dwie kanapki z chudym białym serem. Niestety nie miałam pełnoziarnistego chleba w domu, więc jest pszenno-żytni, ale to i tak lepiej niż zwykły biały chleb. Ogólnie bardzo chciałabym kompletnie wyeliminować pieczywo z mojego jadłospisu, ponieważ czuję, jak bardzo wydęty jest od niego mój brzuch, jak strasznie wszystko fermentuje mi się tam w środku... Ale nie za bardzo mam pomysł czym go zastąpić. Spróbuję z jabłkami, jogurtami naturalnymi... Tak bardzo chciałabym być chuda... Nawet w pracy nie potrafię przestać o tym myśleć.

Jeśli się uda - nie zjem kanapek. Boję się tylko efektu trzęsących rąk. No bo przecież coś muszę jeść. Na razie zapełniam się kawą z chudym mlekiem - moją najlepszą przyjaciółką. Ok, najlepszą zaraz po A., ale A. marudzi, że nie powinnam sie już ochudzać...

Fuck, trzeba wracać do pracy i zacząć robić coś produktywnego, a nie tylko ubolewać nad własnym losem. Dobrze, że mam tego bloga, bo mimo, że nikt go nie czyta, czuję się lepiej przelewając na niego myśli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz