środa, 28 grudnia 2011

Nie jest źle...

Choć na pewno mogłoby być lepiej. Po powrocie z pracy, który uświetniłam zakupem nowego pudru i tuszu do rzęs (ciąg dalszy akcji "wylaszczanie"), była tylko garstka płatków musli z serkiem waniliowym, a potem dwie mandarynki. Not so bad.

Moja cera, mimo moich najszczerszych starań, dostała jakiegoś pierdolca. Do niedawna była bliska ideału - teraz coś jej się popieprzyło i równo przed sylwestrem musiało mnie obsyfić. Zupełnie tego nie rozumiem. Problem zaczął nasilać się latem tego roku, ale łykałam leki, robiłam zabiegi i stosowałam drogie kosmetyki, więc buzię prawie udało mi się wyleczyć. A tu głupie święta, głupie słodycze i jakaś dziwna huśtawka hormonów.. No i mam pole minowe zamiast cery. Najgorsze jest to, że rzuciło się jeszcze na dekolt, plecy i ramiona, co jest wprost obrzydliwe. Jako nastolatka miałam z tym problem, ale przeszedł gdy tylko zaczęłam brać tabletki antykoncepcyjne... I teraz taki dziwny powrót.
Głupio, że akurat teraz, gdy moje życie towarzyskie zaczęło kwitnąć (co mnie dziwi biorąc pod uwagę moją tuszę wykraczającą poza wszelkie estetyczne normy)...
Możliwe, że to wynik niezdrowego odżywiania i tego, że ostatnio trochę popalałam. Fajki to najgorsze kurewstwo jakie może człowieka uzależnić... Niby zabijają głód, to racja, ale zabijają też urodę. Mnie złapały bardzo łatwo w swoje sidła i niestety ciężko jest odkleić od ręki tą upierdliwą "ostatnią paczkę", która, jak się potem okazuje, wcale nie jest ostatnia.

Nevermind.
Idę wziąć długą relaksującą kąpiel a potem pomyślę co zrobić z tym szpetnym ciałem, żeby chociaż przez te kilka dni dobrze się bawić.
Tak, zapowiada się masakryczny sylwestrowy maraton.
Dobra okazja, by nie jeść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz